nie rozmawiałam z nim długo.
skryty, skulony, schowany pod płaszczem nadziei, nieustającego milczenia i jasności w oczach, skinął głową w geście zrozumienia i aprobaty.
oddaliłam się więc cicho by szept moich nagich przemoczonych stóp nie wywołał doń zniecierpliwienia czy zagłuszenia stuletniej ciszy.
złamane pióro malowało historię, którą przeżył a popiół na nosie i nadgarstkach zwieńczył dzieło jego zlotu.
nie chciał mówić, należał do istot gatunku nadrzędnego, które nie zaznały próżności, jedynie obarczone darem bożym nosiły w sobie znaczący garb.
nie narzekał na narośl na plecach, nie marudził, że połamane skrzydło boli.
w worze nieustającego cierpienia świadomie wyrzekł się życia, by móc pomagać.
od tygodnia jest u mnie, rozkładam mu leżak, częstuje fajką i winem, ale on nic tylko czekać, przeczekać i fru dalej gdzie jego miejsce w odwiecznej plątaninie i poszukiwaniu sensu życia.
nieobacznie opowiedział mi kiedyś, kto jest jego następną miłością, przy kim będzie się tulił tak by świst jego oddechu nie postrzeżenie wywołał radość i poczucie rytmu sensu. mówił o nadziei i muśnięciu płaszcza młodej dziewczyny. Ją wybrał, ale nie zdradzę wam imienia i miejsca jej bytności, nie mogę obiecałam mu.
chwilowo podniebny anioł jest pod moimi skrzydłami, wypędzony z krainy przez grom z jasnego nieba. jeszcze tak parę dni, bez polotu, rozpędu wieczności, dzikości wrażeń
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz